Pruderyjna
Kurwa, jak napierdala mnie głowa. Nie ma na nią innego
lekarstwa niż dobry dzień spędzony w czeluściach lasu przemierzając kolejne kilometry
umorusanym do granic możliwości rowerem. Niby sport jak każdy inny, lecz nie
dla mnie. Dla mnie to najpiękniejszy i najcięższy sport pod słońcem. Kocham
ten stan kiedy lepka od potu koszulka treningowa przykleja się do ciała.
Kocham moment, kiedy krucze włosy uciekają spod kasku i rozwiewa je wiatr. Kocham
ten moment kiedy wygrywam kolejny wyścig, kiedy nie daje szans konkurencji. Kocham
ten sport równie mocno co seks.
Nie tracę już czasu na przypadkowe historie. Nie obawiam się
co noc czy aby, nie nabawiłam się jakieś rzeżączki czy tego typu chujostwa. Od
około sześciu miesięcy moim nocnym i nie
tylko ‘wywołaczem’ niezapomnianych orgazmów jest pewien uroczy, wysoki, złoty
chłopiec. Inni mnie nie interesują.
Ostatnio zauważyłam, że robię jeden krok do przodu i kilka do tyłu.
Pogrążam się odrobinę, bo do Pawła zaczynam czuć coś więcej niż pociąg
fizyczny. Zaczynam powoli do niego czuć coś więcej. Nie chce tego uczucia, uważam,
że ono czyni ze mnie słabszą osobę, odbiera mi coś bliżej nieokreślonego.
-Kurwa, Paweł przestań mnie
w końcu rozbierać i porozmawiaj ze mną. Mam już dość tego, ze nie da się
z Tobą normalnie porozmawiać jak kiedyś. Dla Ciebie chyba ostatnio najważniejsze
jest to, żeby mnie przeruchać i tyle. – mówię lekko już poddenerwowana. Mam dosyć
tego całego dziwnego układu. Chyba muszę spasować i przestać się z nim
spotykać, może znajdę sobie kogoś innego i zbuduje związek który nie będzie już
oparty tylko i wyłącznie na seksie.
-Kochanie, daj spokój przecież wiesz, że to nie prawda- mówi
dalej nie przerywając całowania mnie po szyi.
-No i jak nie, dalej to robisz. To już nie ma sensu, nie powinniśmy
się już więcej chyba spotykać. – poprawiam bluzkę, podciągam spodnie i
zostawiam go w osłupieniu. Łapie po drodze do drzwi kask i wychodzę z
luksusowego mieszkania. Wsiadam na czarny rower, zapinam kask przytrzaskując
sobie włosy. Wpinam nogi w pedały ruszam ku swoim miejsc marzeń.
Zimny lecz nadal słoneczny las znajdujący się na obrzeżach Bełchatowa
wita mnie nagłymi podmuchami wiatru. Podjeżdżam na swoją ulubioną skarpę, na
której siadam. Muzyka dudni w uszach coraz głośniej, lub to moja podświadomość się
wycisza. Każdy następny utwór dobija mnie coraz bardziej, a czemu? Sama nie
wiem. Łzy z dziwnego powodu lecą ciurkiem po zmarzniętych już policzkach. Nie
wiem czemu tak zareagowałam. Wsiadam na rower, znów zapinam kask. Wracam do
domu.
Przekładam ramę przez ramie, biorę rower i wchodzę dość
szybkim krokiem po schodach. Policzki palą mnie dziwnym ogniem. Na schodach
siedzi skulony i chyba trochę zmartwiony Paweł. Podchodzi do Ciebie i mimo
roweru uwieszonego na ramieniu przytula się do Ciebie
-Martwiłem się o Ciebie, wybiegłem za Tobą, ale nie
dogoniłem. Wiesz ile czasu Cię nie było? Wiesz która jest godzina?- zasypuje
mnie gradem pytań.
-Nie poszedłeś na trening- znów on staje się ważniejszy niż
wszystko dokoła. Spuszcza wzrok- Chodź wejdziemy, przecież nie będziemy tutaj
kwitnąć. Wchodzicie do mieszkania, Zostawiasz rower w trenażerze, przebierasz
się. On siedzi w swoim ulubionym fotelu podwieszonym z sufitu. Rzucasz mu Cole
w puszcze.
-Chodź do mnie –wyciąga do mnie dłoń. Siadam wygodnie na
jego kolanach, zatapiając się w
perfumach i muskularnych ramionach. Znów płacze, opowiadam o wszystkim
co mnie spotkało, że nie dostałam powołania do Reprezentacji mimo, że wygrałam prawie
wszystkie najważniejsze wyścigi sezonu.
-Jestem na liście rezerwowej, rozumiesz Paweł. Z
utęsknieniem czekam, aż któraś z nich złapie kontuzję, żebym mogła wbić się na
jej miejsce. Jestem taka słaba.- jego odpowiedzią jest delikatne muśnięcie moich
warg. Takie inne niż do tej pory zaznałam. Poznałam właśnie inne oblicze,
mojego pruderyjnego przeciwnika.
Przykro mi tylko, że zostałam już z tym projektem sama, i nie wiem czy go nie usunąć.